środa, 27 stycznia 2016

opowieść fantasy 1 fragment, będą kolejne w miarę pisania, ot taka zabawka...

***

Pamiętny! w dzień ten szczególny (będący bowiem początkiem nowej historii planety) i straszny (będący bowiem początkiem okrutnej przemiany) biała wróżka Addelayda natknęła się na jerdnorożca Poetę Saggitariusa u stóp wodospadu Niar w lesie Segou.
Saggitarius pisał właśnie poemat na wodzie rzeki Niar.
Addelayda rzekła mu z melodią snu tego dnia, w narzeczu rozumianym tylko przez czyste nieskażone złem i smutkiem kreatury:
- Delikatny Poeto Leśnych Polan i Strumyków jakże pięknie Cię poznać! Wprawdzie nie wiem jakie nosisz imię od narodzin dane Ci przez bogów za pośrednictwem twej matki, ale to nie przeszkodzi mi zaufać Ci we wszystkim.
Widząc że Saggitarius nie oderwał myśli od poematu pisanego na wodzie Niar, tam gdzie wodospad zmienia uczucia na uspokojone, Addelayda pochyliła twarz w zamyśleniu i wyszeptała cichutko:
- Nie śmiem zakłócać rytmu twej lirycznej świadomości, czy wniknąć w nią - co potrafię zrobić - by poznać bezpośrednio twego miłosnego ducha.
- Nie wiem jakie nosisz imię, ten znak, potrafię w nim rozpoznać twoje przeznaczenie. Być może twoim przeznaczeniem jest wieczność. Chcę tego!  Mimo bajań leniwych duszków, to największe dostępne w tym systemie możliwości, w jakim zbudowane są nasz i bliskie naszemu światy, największe szczęście.
- O tak wiem jaka myśl Cię obudzi na mnie: szczęście.
I Addelayda uciszyła wodospad i rzekła głośno patrząc na Saggitariusa z pewnością najpiękniejszej decyzji:
- Szczęście.
Jednorożec nie podniósł głowy, a jednak, a jednak wyszeptał:
- Jak to jest że nie skończyłem poematu a mimo to go skończyłem.
I zamyślił się nad tym uduchowionym konstruktem. Popadł w tej chwili w boską medytację, znieruchomiał, i oślepł.
Addelayda ujrzała tą scenę z boku i zawstydziła się że nie ma wyboru.
- Który bóg to wymyślił - mruknęła niechętnie - nie mam decyzji, muszę porozmawiać z bogiem który mnie kocha.
- Ty, Poeto, szczęście.
No tak, Saggitarius opamiętał się na ten znak, mądry dla niego, dla Addelaydy odrębny. Zwrócił twarz (czy Saggitarius miał twarz, ci którzy go znali mówili że to twarz, więc słuchajmy ich, bo ci którzy go spotkali byli drugimi szczęściarzami po bogach, a jak drugi szczęściarz tego świata ma się mylić) na Addelayde i znów zastygł w bezruchu, bowiem jego duch potrzebował teraz medytacji by przyjął tyle - aż tyle - nowości. Wielowarstwowa Addelayda była bowiem nieprzypadkowo kochana przez tą jaźń boską ogarniającą całą teraźniejszość i przeszłość i zarodki przyszłości, tego systemu który był nawet jego stwórcą, był synem który przerósł ojca bowiem zaistniał doskonalej niż to w czym istnieje jego wieczność.

środa, 13 stycznia 2016

Rzucam ten geniusz tutaj po latach....

Rojenia pewnego młodzieńca (Mój raj) 

A gdy będę stary, tak stary, że nic nie czeka i nic już nie warto, założę na peryferiach, gdzie ziemia niczyja, wielki ogród z wieloma drzewami, a na bramie wywieszę tablicę "Wstęp tylko dla zakochanych". W tym wyśnionym ogrodzie zakochanym parom będę sprzedawał bukiety, jeżdżąc wózkiem lodziarskim, błyszczącym straganie, a zamiast lodów znajdą się dalie, rodendrony, fiołki i oczywiście stokrotki, ich będzie najwięcej, splecione w małe wiązanki przypomną zawsze moim zakochanym o ulotności, delikatności, potrzebie i zmyśle pielęgnacji jakiej wymaga miłość. Ja sam - człowiek wtedy stary, do miłości niezdolny, będę się mógł przynajmniej delektować widokiem młodych niewinnych par, przysłuchiwać się ich wyznaniom, sypać z rękawa mądrymi przepowiedniami i pilnie baczyć na rozwijający się wątek ich uczucia.
Na każdej bramie ogrodu, a bramy będą trzy, jak trójca przenajświętsza, albo cztery, jak czterech archaniołów, rozkażę wykuć tajemne znaki tai-chi, znaczące w chińszczyźnie związanie wieczne dwóch płci, a żeby wszystko było jasne dla umysłów ludzi pospolitych, powywieszam wszędzie małe blaszane serduszka. Już siebie widzę ze ścierką jak je na glanc pucuje. W ogrodzie będą rosły wszelkie drzewa owocowe. Śliwy, grusze, jabłonie, wiśnie o cieknących krwistym sokiem owocach i brzoskwinie nabrzmiałe pod naporem pestek. Starczy dla każdego. Młode pary dzielić się będą jednym jabłkiem, jak to już kiedyś bywało, będą jadać gruszki z dwóch stron jednocześnie trzymając z góry za szypułkę.
Wszystko będzie doskonale, szczęśliwie i z rozmysłem urządzone. Latarnie tak poustawiam, by ich światło w nocy układało się na kształt litery M, jak lądowisko dla aniołów, albo dla bożka miłości. A gdyby przyszła ochota na grzybobranie, ja który wiatry wezmę w posiadanie, ześlę deszcz słodki, pachnący różami, by grzyby pachniały razem z kochankami, i podziurawię wszystkie parasole, by jak przystało pod drzewami kryli się niewinni moi zakochani.
Zaproszę w gości wszystkie tutejsze Laury, Echa, Izoldy, Filony, Dyjany, Hanki, Julie, Romea, Małgosie, Marciny i Beatrycze. Przechadzać się będą krętymi alejkami zatopieni w wyznaniach. Ławki będą nie inne jak zielone, bo zieleń to kolor nadziei. Trawa zaś na polanach będzie miękka jak wspomnienie, w każdy następny dzień im przypomni, gdzie były ich chwile upojne. Czasem dla zabawy z samolotów rozkażę sypać deszcze płatków kwietnych. Dziewczęta będą się stroić w wianki z dmuchawca - ochronę ich niewinności. Lecz od wianków tych obwisną korony drzew całego, całego ogrodu.
Będzie i strumyk szemrzący, i szumiąca kaskada, i  źródełko, przy każdym z nich dwa kamienie, a na każdym kamieniu wyryta mała lub duża syrena. Gdzie spojrzeć kora będzie pokryta inicjałami i śmiesznymi pseudonimami, jak: "Trąbka", "Kredka", "Kocham Cię", "Kluska", "Szczerbaty", "Encyklopedia".
A gdy przyjdzie komuś z nich ochota mówić bezgłośnie, znakami, na podorędziu zawsze się znajdzie mrówka; dźwigając liścik powędruje po ramieniu, po dłoni do adresata. A gdy któreś z nich zapragnie cierpienia, wyzwania rzuconego sobie, zatroszczę się o rosłe pokrzywy - rozumie się - kłaść ich liści na języku nie będę wzbraniał.
Wózek mój będzie terkotał rozgłośnie, by słysząc go wśród gęstwiny zdążyli na czas cofnąć i ręce i głowy. Róże będą rosły parami, i nie będzie tragicznych motywów, ani motywu śmierci, ani motywu ironii, przemijania i nędzy. Będę patrzyć z uśmiechem jak dojrzewają dzieci i owoce. A koniec tego poemaciku dopiszę dopiero po latach, między podaniem jednego a drugiego bukietu. Będę mógł wtedy sprawdzić, co się udało, co się nie udało.
A kiedy będę starszy, niż wtedy gdy będę stary (różnica nie będzie większa od laski i ufnego wilczura) może nawet spróbuję założyć wyspę Cytery. Choć nikomu się to nie powiodło, będę miał już doświadczenie, a ponadto moc dobrych chęci i wielu przyjaciół.
Czasem wpadnie jakaś wycieczka szkolna, dzieci rozbiegną się z piskiem, zaś Pani utnie sobie ze mną pogawędkę, a może, kto wie, bukiet kupi.
Zaproszę też czasem wróżkę, by z liści bobkowych fachowo każdemu wróżyła, ile dzieci mieć będzie.
Byłbym zapomniał! Sprzedawać też będę pawie pióra i cytryny do polizania.
A jeśli mi się spodoba, dam komuś drewnianą babę ruską, w najmniejszej postaci ukrywać się będzie sekret jego oblubienicy, albo jej oblubieńca. Lecz choćby nie wiem jaki był lament nie pozwolę zaglądnąć.
Będzie herbaciarnia i pergola ze specjalnego gatunku winogron, które pachną jak las na wiosnę. Ogród mój będzie zamknięty już o dwunastej, żeby mogli przechodzić przez parkan i okazać się siłą wyginając sztachety.
A gdy powracać będą rankiem do domu sen ich będzie krótki, niespokojny, bo szkoła, bo studia, bo profesor jest zgredem, bo rodzice nie rozumieją, a życie nie ma sensu i wszyscy kłamią, bo nie znają prawdy, bo Kafka napisał proces.....
Cmentarz również im zrobię z krzyżami do przewracania. I posągi Woltera, Mickiewicza w każdym kącie ogrodu do rysowania zeza niebieskim flamastrem.
I most wybuduję, pod mostem zawsze przytulniej. Tańce będą co niedziela - wszystko planuję z finezją. By wolność była zupełna, na każdym rozstaju położę rzeźbioną w czaszki i dreszcze maczugę, dwa miecze, dwa pistolety, rękawice bokserskie - do wyboru, dla chętki, do woli. Kościół też będzie - dla śmiechu!
Czasem w nocy usiądziemy w koło, a ja wymierzę wielki reflektor w gwieździste niebo, by patrzeć jak wysoko sięga w mrok nasze szczęście.
Buduję teraz z pudełek zapałek plan zabudowań mojego przyszłego ogrodu i mam pewien problem, bo żadne z nich nie chce stać na krawędzi. Ale to nic nie zmienia. To znaczy tylko, że domy będę musiał przyklejać klejem bardzo dobrym, choć o taki, sam wiem, trudno dzisiaj.....
                                                        Rafał Bryzek

sobota, 9 stycznia 2016

Jeszcze jeden płód dzisiejszej gorącej w mroźnym styczniu pełnej energii nocy

W sam raz dla mądrych i odpowiednio niedojrzałych dzieci w każdym wieku.

Szaleństwo jest wódka bogów 

wychylam się chciwie poza krawędź siebie
zaraz się przyjrzę sobie w pozycji ludzkiego człowieka
mam nadzieję jest jeszcze trochę wódki dla mnie fermenty ludzkości już dawno spleśniały
świat jest brudny jak stara dziewica
nigdy nie dotarł do gogha kafki i wariata bezimiennego twórcy fajnego kawału
statek ten na pomyjach pakietach poszerza granice internet
wybłagam cię niewiedzo wśród tysięcy książek obmacujących mnie tak samo tak samo
tak samo tak samo tak samo tak samo tak samo tak samo tak samo tak samo tak samo

niech kurwa przeszłość zniknie podarunek nicości odgłos wyjącego zoo
co nie pomyśleć by nie wiedzieć nic o sobie
co połknąć narkojęzyki kałuże spermiaste
szczur w moim żołądku popiskuje radośnie
lubi te stany gdy o nim pamiętam....

(pozdrawiam więc wszystkie wolne Duszki
których jest pięć w tej chwili w ludzkości
i dwadzieścia wśród świń hodowanych na kolację z wielką nienawiścią)

                            8.01.2016




Nieobeznanych z tematyką świń zapraszam tutaj:

pl.wikipedia.org/wiki/Test_lustra

tutaj też zapraszam:

allegro.pl/show_user.php?uid=568603

i tutaj:

noce-z-dniami-mylic-ciagle.blogspot.com/

Nowy wiersz:


Stopy mojej ukochanej

Struktury nadprzyrodzone
Są jak blask strząśnięty z nieba
Wylepiony w rzeźbie genów

Przywieram do stóp mojej ukochanej
Dla wyznań miłosnych językiem dotkniętych
Stróżka radosnej magii zawarta w mej ślinie

Oddech stóp Wesołość Boginii I
Poprzez stopy przepływa plazma szczęścia do zarzewia duszy
Jak na falach radiowych niesiona przepiękna piosenka
Niczym klej archanielski odtwarzam źródło śmiechu w moim mózgu

Och! te stopy dotykają polskiego panteonu genów!

                    8.01.2016


środa, 6 stycznia 2016

Mój pierwszy tomik poezji - Rafał Bryzek - "Noce z dniami mylić ciągle"

Witam wszystkie szalone Duszki,
Oto jest pierwszy mój zbiór poezji. Zawiera kilkadziesiąt utworów z różnych lat. Zapraszam do zapoznania się z moją twórczością. Dla każdego Duszka zainteresowanego tą książką specjalna dedykacja od autora, czyli mnie.


Tomik ten jest dostępny tutaj:


http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=568603


A oto rąbek twórczości który można znaleźć w książce:

Sen

Kładę się do łóżka
jest już późno
mam 21 lat
widzę miasta mijają mnie tłumy
słońce krąży w spokojnym upartym tańcu
upijam się (jestem szamanem gdy jestem pijany)
przesuwam księżyc jak nocną lampkę
by świecił tak jak sobie życzę
wdycham zapach lasu płoszę kuropatwę
biegnę za zającem krzyczę hop hop
kłócę się z ludźmi niepotrzebnie
kocham kobietę przekraczam próg szczęścia
wariuję goni mnie mafia goni mnie psychiatra
ćpam przemierzam kosmos siedząc na starym fotonie
kradnę jabłka z ogrodu kradnę śmiech przechodzących dziewcząt
kąpię się w rzece taplam się w błocie
długo się nie myję
jakiś pies szczeka na mnie a za chwilę szczeka cała wioska
mur jest chropawy
boli mnie serce
Budzę się
wstaję z łóżka zapalam papierosa
jest jeszcze wcześnie
mam 74 lata






System unieruchomienia


"ujrzałem system unieruchomienia
wzajemne blokady
kwestia materii jest zasadnicza"


wydaje się to naturalne jak teraźniejszość węża
połykającego swój ogon
w bezkształtnym życiu
po omacku
w stałej funkcji oczekiwania
struktura marionetek wzajemne więzienie
świadomości ściśnięte w biologiczny symbol
obieg zamknięty
ampułki połączone
dusze wprasowane pomiędzy kamienie atomów
system unieruchomienia
genetyczne spirale w uporczywym tańcu




Wnętrze zewnętrze


                                     jestem częścią
                                             Goethe


jestem synem świata
więc gdzie się kończę ja-w-świecie
zbliżam się do swoich snów bliziutko coraz bliżej
czuję szczura w żołądku
szczur gdy jest głodny jest niezrozumiały


chopin zbliża się do mnie
już niedługo chłopcze niedługo będziesz tym dźwiękiem
który wyjaśni granicę
między wiadomym a pragnącym
choć na chwilę
potem znowu będziesz bredził


choć może chopin też bredzi niestety



Do wolności


Jesteś uciekającą królową
którą z oddali wielbią upokorzeni
strąceni do piekieł
wydarci z życia
nieumiejący
lewe ręce
ucięte ręce
zamordowane ręce
wszyscy cierpimy przez maleńkich diabłów
wytrwale pracujących nad związaniem świata
i ułożeniem go w linii prostej ł a d n e j
pasującej


Ty wolnościo, nie pozwoliłaś się związać
cierpisz w śmierdzącym lochu
bez światła przygarniasz upadły promyk
ssiesz ten unikalny comilionowy znak
wyrysowany zduszonym promieniem na ścianie kosmosu
nim nastanie kolejna ciemność





Religijne iluzje i przypadki senne


chłopczyk podchodzi do halucynacji:
podaruj mi czasu samotność wszystko możliwe istnienie
obroń mnie przed klęską okrutnych przypadków
daj mi idee która mnie pochłonie jak korab szaleńców


z fantomem krzyża dokręconym do nogi przekroczymy śmierć
ta trzecia noga zahacza o niewidzialne sprzęty
wciąż potyka się w szeolu na leżących trupach ludzi i zwierząt


senny buddo daj mi trzecie oko
będę przyglądał się nim swoim snom
jeśli bowiem sny są realniejsze niż dotykanie i patrzenie na atomy
nieciekawy zdarzeń tego świata wolę nocą tonąć w zwichrzonych odmętach
przykładać na język igłę strzykawki i ssać wydzielinę buddy


w mej pamięci podziemnej pisze się gruby tom opowiadań wyśnionych





Pogoń za szklanymi bitami


los ludzki
kusi rachunek zdań


pieści dnie w supełkach narzuconych interakcji


samotnie
buduje srebrzyste potrzeby kafkowskiego zamku


o tak kusi cię rachunek zdań
przeżywanie
zmysły plazmy nienasyconej


każda zmiana jest wieczna jak uderzenie nożem
big bang nastąpił przed chwilą
a potem....
to tamto owo coś jeszcze
nauka o bycie która to do diabła?


pozaczłowiekowatość niedostępna




Zdrada ciągła zdrada


Zdrada ciągła zdrada
dla owsa
dla pszenicy
dla wody
dla nikotyny
dla hery
dla pieniędzy
dla planety
dla dobra
dla siebie
dla ….niczego




Do śmierci


Masz na tyle mocne kości skurwielu kostucho
że w czaszce trzymasz prawie wszystkie stare zęby
zagryzłeś nimi miliardy miliardów stworzeń
dla dobra kodu genetycznego mam umrzeć?
i tak nie wyglądasz nęcąco
mimo modnego stroju
zdradza cię stopa
jest tam jeszcze kęs śmierdzącego mięsa wytrwale wychodzony
kopnę ten krzyż pusty
nie chcę się nigdy widzieć w twoim towarzystwie
wszyscy cię nienawidzą nikt o tobie nie myśli
po co sterczysz pod drzwiami
nie dostaniesz jałmużny
nawet bakterii dzisiaj nie dostaniesz
wszyscy idą gdzie ic h oc z y poniosą
bezsensownie kupują cały hipermarket
rozmawiają zapominają chwilę sprzed chwili
do śmierci nie mówi się wprost bandyto!
można tylko oględnie opowiedzieć towarzyszowi papierowi
co ci się śniło dziś w nocy i co będziesz śnił na starość
w tym pejzażu wydartym z okien podświadomości
to plama krwi
czy psychiatrii oczy ślepe
nie, to plama krwi
no to co że zwyciężysz i tak
pokochałem siostrę wieczność
miłością dość odwzajemnioną
istniejącą realnie w każdym moim oddechu




Białe staruszki


Gdy zbliża się koniec jesieni
Na ulicach pojawia się coraz więcej białych starszych kobiet
Mają siwe włosy białe chustki na starczych głowach
Białe upudrowane twarze długie białe płaszcze
I wszystkie duże białe buty


Im dalej w jesień tym częściej je można spotkać
Nieodwołalny to znak
Przepowiednia i fatum
Że zima jest już blisko


Jak więdnące liście przywołują jesień
Jak pierwiosnki w pierwszym szepcie wiosny
Tak białe staruszki oznajmiają miastu nadejście zimy




W betonowym mieście stoi mój betonowy dom!


w betonowym mieście stoi mój betonowy dom
jest twardy jest odporny
na piły i kilofy
na pistolety i karabiny
kubiczna przestrzeń
podaje mi kwadratowy kielich
kubicznej przeszłości
kładę się do kwadratowego łóżka
doskonale do niego przylega mój kwadratowy umysł
obudzę się jako kwadrat!


nie ma na to rady
miasto wybrało kwadraty


w betonowym mieście stoi mój betonowy dom
a w lesie stoi mój ulubiony dąb
zasypiam pod nim przytulony do matki ziemii
(największego cierpiętnika przygarnie)
sferyczny i zadowolony
z gwiazdami na wysokości
w czasie snu cierpliwy dąb daruje mi myśli zagarnięte z niebios
z otwartych ogrodów wszechświata
ze stu słońc maleńkich
oglądam je z radością i siłą nowej melancholii
świadomość leśnego brata




Te same miejsca, powroty


powroty do domków moich
rozsianych po lasach
okolicach różnych miast
znane ulice i zaułki
gdzie można odpocząć
stygmaty wypalonych ognisk
po lasach bezpiecznych
tam wracam do domków moich
miejscach gdzie siedzą i czekają na mnie cierpliwe wspomnienia
jak porozrzucane zdjęcia





Lęk niezwyciężony


już wiem nie pozbędę się go nigdy!
to lęk chodzi ciężko ze mną ulicami
jak cień bezlitosnej krypty
zakrada się do pokojów w których bywam samotnie
podróżna skorupa
to mój dom częściowy bezsensowny
przypomina mi wciąż niechcianą wiarę w nicość
mam setki wrogów Lechistanu
lecz mam też inne plany na dzisiaj
chcę nie wojować lecz rozrzucać w niebo kwiaty
o tak! gdy spoglądam w niebo na tej bezsensownej wojnie dostrzegam gdzie jestem naprawdę
wtedy planeta przywiera do mnie jak ogromny pieszczoch
mój syn o imieniu Ziemia
lecz nawet on nie potrafi mnie przeprowadzić przez wojenny lęk
do krystalicznego zdroju chmur
lęk zamyka wieko zasnuwa kotary nad ciemnojasną kryjówką umysłu
zdradza mnie sam przeciw sobie staję
jakaż ta wojna dziwna Rafała z Rafałem





Jestem gdzie indziej


Jestem gdzie indziej
Nie ma mnie tu
Przemierzam rejony granic
Spaceruję w świecie mgieł
Mimo że mówisz do mnie z uśmiechem
Nie słyszę Jestem gdzie indziej
W mojej głowie toną melodie mistyczne
Ciągle jeden
Jestem gdzie indziej
Zanurzony w mokrych liściach poezji
Obecny na spotkaniu wyimaginowanych przyjaciół
Wciąż cały
Nie w polsce a w spokojnej łące
Czuję ścianę kosmosu jak podąża za mną
Planeta zakwitła wiosną ale nie ma mnie tu
Jestem gdzie indziej





Miłość na planecie Piekło


uczucie które mnie obejmuje
jak tysiące dusz skupionych dookoła mnie
wszystkie zwierają się ze mną
cierpienie cierpienie ciężar istnienia
mów mi to kocham cię słucham cię jak pieśni
która przezwycięża los





O muzyce


muzyka sieje mi lasy i braci w umyśle
coraz ogromniejsze przestrzenie zarastają wsiami życzliwych mieszkańców
przygarniam ich szczęśliwie
grają dla miłości
a niech zasiewa harmonia neurony nową epopeją
ćwierćnuty w koronach drzew perliście brzdąkają
fermata rozbija kufle w gospodzie i krzyczy: "jeszcze raz to samo"
volta przemawia krótko lecz do wielkich tłumów komórek
melodia trwa ze mną w słodkim uścisku nowego myślenia
które słów nie posiada a posiada myśli
gdyby mnie nie odwiedzał Appolin wyniosły
byłbym nie znał harmonii - kryjówki bogów na czasy spokoju i najcięższej wojny


wrogowi w okopie zagramy Egmont Bethoveena
karabin złamie zawstydzony zawróci do domu
i będzie mówił wszystkim że zwariował wcześniej




Rozpacz


krwawe zatoki cierpienia i ciemne piwnice pustoty
zagrajcie requiem much orkiestro niech
nicość ogarnie świat dziwny
martwy wstał świt i od razu nastał zmrok
nie można już powstrzymać ran które gryzą sępy
ani przywołać piosnki powitania człeka
poświst beznadziei trafił celnie w ducha
tępa winność przeniknęła czas samotny
nie ciesz się miłościo nikt ciebie nie pozna
z płaczem mijam moją miłość odchodzi nawet nie pierdnie




Pokłócili się


Ja zamarło w bezruchu
gdy decyzja kopnęła w śmietnik

Ten dzieciak był tak dokładnie mordowany!

Ostateczna matka-kochanka udusiła charczące niemowlę

Zwłokom niemowlęcia zmroczniały oczy




Rajski logos


Szczęście wszczepione w Miłość
Miłość wszczepiona w Wszystko
Wszystko wszczepione w Wieczność


trwaj Halucynacjo rzeczywistościo odśmiertna!
niech dotknę cię raju w logosie Abstrakcji!


zamieszkam w abstrakcyjnym domku
gdzie nakryje mnie kołdrą kochana iluzja
a zegar będzie śpiewał co sekundy ulubione pieśni
będę rozmawiał przez wieczność z kochaną kobietą
i grandził dobrze kiedy zechcę grandzić
pod uśmiechniętymi spojrzeniami bogów
zresztą może jestem bogiem.....




Zbudowałem sobie dom ze snów


zbudowałem sobie dom z gorących snów
cegłami czującej chemii pokryłem język


pocałowałem miłość


wynaturzyłem naturę


otworzyłem drzwi snów przed sobą
zapraszam was dziwne potworki
na spotkanie z człowiekiem pragnącym
nie być już człowiekiem





Literki


moje kochane literki!
pieszczę was metafizycznym palcem
z nadzieją że zerknę przez szum w daleką przestrzeń
----------------------------------------------------------------------------
miasto wypełnione treścią
pole bitwy o pieniądze z bateriami reklam
wdycham literki wraz z powietrzem
gdzie w tej rozpętanej nicości utkwiło słówko "Ja"?
chaotyczna epopeja teraźniejszości
zakończona kopniakiem
polegli w tej wojnie przestają istnieć poza instytucją
pożercą tańczącego człowieczeństwa


O, moje kochane literki!
ludzka przypadłość człowiecza choroba


z jakich szpitali przybyli by uleczyć rany
na ławce pod słońcem
literki zwalniają w spokojnym rytmie fali elektromagnetycznej
jak gorąco! tyle tu fotonów, kochanie....




Boże mój…


Boże mój okrutny
zbudowałeś mnie z DNA
nagiej skóry bólu
cierpiącej krwi
klocków spojrzeń
zbudowałeś mnie jak walącą się piramidę
z mumią jąder ZAKAZANYCH!
po coś mnie zrobił?
czy po to bym jak pies
siedział teraz u stóp Twoich maleńkich diabłów
patrząc w niebo oślepłym od czerwonej czerni wzrokiem
wypatrywał gwiazdy na której z marzeń
zbuduję swój szczęśliwy świat
na oczach tylko istniejący
gdy w mózgu nadal będę w betonowym piekle
czy po to bym umarł od tego papierosa
który ściskam w palcach jak lufę samobójczej samoróbki
świadomie morduję przyszłość pociągając haust
nie tych związków chemicznych pożądam
ale wiem Boże że mnie przygarniesz
jak się przygarnia żarzący ogarek
chucha na niego wytrwale
czule osłania od wiatru
i w końcu bucha z niego dobrotliwy ogień
na przekór lodowej pustce kolejnej zimy




Do M.G. II
erotyk


odmiany pokoju w barwach orgazmu i rozleniwienia
za firanką słota obmyła aleję na spacer powrotny
ten zapach perfum wsiąkł w moją świadomość jak wspomnienie snu


lubisz tak kochać godzinami siebie
z tej miłości uszczknę wibrującą kropelkę w zagłębieniu bioder
ja lubię tak kochać godzinami Ciebie!


zanurzam się w Tobie na czarodziejską teraźniejszość
jakże ten dzień płynie przez jaźnie cielesne a jednak bez ciała
szczęśliwe


powolna droga odwrotu biegnie przez opadanie planety i wdziewanie maleńkich liści kasztanowca
jeszcze wstydliwe kształty którym zawsze zimniej bez ulistkowienia
nie rozumiem przecież przed chwilą
Twój pot wniknął w pory mojej skóry i dokonał kolejnej mutacji mego serca
na zawsze


moje komórki uparcie wzywają twoje


kocham cię powiedziałem po raz 1874, odpowiedziała mi jedność
wiem że jutro znów będę słał maile i smsy wraz z każdym się dzieje
na twój adres który też jest mój




Nasze Pierwsze Spotkanie


Jak złodziej wychodzi noc na polowanie
tłum cieni pędzi na nas
tłum czarnych twarzy
gapi się na nas z czarnych zarośli
noc
dopada nas nagle
w tym jednym naszym skinieniu i słowie
Nagle jesteśmy w tym świetle i cieniu
twoje oczy są piękne jak połowa świata
a noc w pijackim amoku do mojej głowy rewolwer przystawia


i nie ma już odwrotu
(choć tak naprawdę to jesteśmy w wadowickim parku)
rozplatasz włosy
TWOJE WŁOSY JAK MORZE DOSKONALE GĘSTE


siedzisz teraz przede mną jak Ptak Rozpaczający
jak Ptak Oczekujący siedzisz tuż przede mną


wszystkie nocne zwierzęta których imion nie znam
otoczyły nas kręgiem poza światłem blaszanych latarni
krążą świetliki gwiazdki obłąkane gwiazdki szpiegujące
nie zwiodą nas
wiemy że nie śnimy


wszystkie znaki na ziemii i niebie twierdzą bezlitośnie
że koniec świata nadejdzie wraz z końcem tej nocy


lecz raptem błąd ktoś popełnił
ten znak płoszy nasz sekretny krąg
zrywa się park
czarne zwierzęta noc i my
wszyscy w popłochu pędzimy przed siebie
na drugą stronę ziemi gdzie właśnie wstaje słońce
oślepieni światłem gapimy się na siebie
Nic nie rozumiemy ze swych twarzy
(Całe szczęście jeszcze nie masz ochoty wracać do domu. )
skoro jesteśmy tu razem i sami
nie znamy się dostatecznie
prawdę mówiąc nie znamy się wcale
ale przecież skoro tu jesteśmy
i mamy sobie wiele do powiedzenia
to przecież chcemy tu być
nikt nas nie zmusza by tu być


przez chwilę nie wiem co powiedzieć a potem.....


przykuwam Cię do ściany lasu
(przykuwam Cię do ściany, która jest z blachy pomalowana na żółto i pochylam się)
szybko wróciły ciekawskie cienie
siadają na powrót w swoich miękkich głębokich fotelach
wokół pajęczyna nocy pełno w niej grot czarnych
a każda grota ma swojego gospodarza.
spojrzenia drzew wysokich i twardych
błądzą po nas jak koła oślepłych latarek
jakiś dźwięk budzi się we mnie
jest blisko Ciebie
Moje oczy budzą się na Twoje oczy


Co Ty Tam Wiesz Nic Nie Zostanie Po Was
Co Ty Tam Wiesz Nic Nie Zostanie Po Was
Co Ty Tam Wiesz Wszystko Umrze Kiedyś
Umrze Umrze Umrze Kiedyś
Czego chce ten diabeł
Nic mu nie dam.
Nic nie dostanie.
Pocałunek.
Miłość.
Zmowa Nasza.
Droga Nasza.
Tylko Nasza Sprawa.



Wiersz ten zdobył I nagrodę w konkursie poezji XVI Jesień Poetycka Sławków 2000




***


każdą kosteczkę dokładnie scałuję
i wchłonę chciwie radość Twoich gestów
dotyk Twej dłoni jak dreszcz rodzącej się duszy
z jakich dalekich pokoi przybywasz by wypełnić to miejsce ludzką iluzją
usidlony Twoim ciałem
cudowne więzienie!
przygniatam przestrzeń wspólnoty
subtelny kwiat łagodny pocałunek
usta niewyraźny pieszczoch
skondensowana przestrzeń
sens dnia zgubił się na brzegu półprzymkniętych oczu
odetchną kwiaty na oknie
a korytarze oddechów zakończą się przepaścią
tylko wybrańcy mieli możność usłyszeć ten jęk




Pomyślany tragizm


Próżnia przenika materię
Kod nicości w którym oczy stwarzają świat



Po co ci mądrość Przypadkowy!?


Chaotyczna rozmowa z przedmiotami nie klei się


Czy ludzkość jest szalona?


Zmienne ostrosłupy wartości


Nie-człowiek przyczaił się na Sens





Nie rozumiem siebie


drogę do domu znam
ale siebie nie
jaki będę jutro nie wiem
fluktuacja otworzy któreś drzwi
czy wykąpię się będąc tym który czyści zęby



przodkowie mówią moimi ustami
z tego co mówię nie rozumiem nic


ja zasypiający oglądam obrazy chwiejne
nie patrzę na siebie nie rozumiem nic
na moich drzwiach tabliczka z nazwiskiem
nie wiem kto to


myślę o kobiecie którą chcę przytulić
ale nie mam pojęcia kto tworzy te myśli





Medytacja nad nieskończoną teraźniejszością


ironia bytu
stanowczo sunący punkt obecności
punkt kącik warg w dowodzie osobistym


przeszłość zatrzymana w osiągniętych zmianach


teraz!
myśl splątana w duchowo-neuronalny obwód


ekran komputera twoje oczy patrzą na znaki
kropka pod wykrzyknikiem!
ten punkt jest teraz bytem
kosmosem
twoje ja zamarło w bezruchu





Świat nie jest jeden, inne rzeczywistości


do pokojów kształtów nieziemskich wchodzę
dopadają mnie rozwichrzone metamorfozy
strefy chwiejnych form
które istnieją niewidzialne dla zwykłego oka
widzialne teraz
gdy obudziłem się z jawy


na następnych krańcach jaw nieposkromionych
nie czekają granice poznania


moje myśli są szybkie jak odgłosy bitwy
zdumiewam się sam sobą i przestrzenią znaków
lochami nieskończonymi podążam za płaczem neuronów


czy to tokarka stuka wewnątrz nocy
nie to tańczą żywe bębny


namalował to chyba znudzony bóg dla pytajnika ze światem
na krawędzi wzroku odbił podpis strukt błąkającego się kwazaru
promień jego ręki kreśli w światłach jakieś słowa
czytam uparcie:
gwiazdowniki pulsary usłyszą skrzydło kosmosu odpowiedzi czystej i przytoczą chaos ciepły


jeśli świat wygląda teraz tak
o innej porze duszy wygląda inaczej
to czy można wątpić że nie jest jeden?




Na okładce obraz Salvadora Dali "Illuminated Pleasures"


Masz Duszku jakieś uwagi, komentarze, cokolwiek zapraszam do kontaktu:
noce0z0dniami0mylic0ciagle@gmail.com



Pozdrawiam wszystkie szalone Duszki.