środa, 27 stycznia 2016

opowieść fantasy 1 fragment, będą kolejne w miarę pisania, ot taka zabawka...

***

Pamiętny! w dzień ten szczególny (będący bowiem początkiem nowej historii planety) i straszny (będący bowiem początkiem okrutnej przemiany) biała wróżka Addelayda natknęła się na jerdnorożca Poetę Saggitariusa u stóp wodospadu Niar w lesie Segou.
Saggitarius pisał właśnie poemat na wodzie rzeki Niar.
Addelayda rzekła mu z melodią snu tego dnia, w narzeczu rozumianym tylko przez czyste nieskażone złem i smutkiem kreatury:
- Delikatny Poeto Leśnych Polan i Strumyków jakże pięknie Cię poznać! Wprawdzie nie wiem jakie nosisz imię od narodzin dane Ci przez bogów za pośrednictwem twej matki, ale to nie przeszkodzi mi zaufać Ci we wszystkim.
Widząc że Saggitarius nie oderwał myśli od poematu pisanego na wodzie Niar, tam gdzie wodospad zmienia uczucia na uspokojone, Addelayda pochyliła twarz w zamyśleniu i wyszeptała cichutko:
- Nie śmiem zakłócać rytmu twej lirycznej świadomości, czy wniknąć w nią - co potrafię zrobić - by poznać bezpośrednio twego miłosnego ducha.
- Nie wiem jakie nosisz imię, ten znak, potrafię w nim rozpoznać twoje przeznaczenie. Być może twoim przeznaczeniem jest wieczność. Chcę tego!  Mimo bajań leniwych duszków, to największe dostępne w tym systemie możliwości, w jakim zbudowane są nasz i bliskie naszemu światy, największe szczęście.
- O tak wiem jaka myśl Cię obudzi na mnie: szczęście.
I Addelayda uciszyła wodospad i rzekła głośno patrząc na Saggitariusa z pewnością najpiękniejszej decyzji:
- Szczęście.
Jednorożec nie podniósł głowy, a jednak, a jednak wyszeptał:
- Jak to jest że nie skończyłem poematu a mimo to go skończyłem.
I zamyślił się nad tym uduchowionym konstruktem. Popadł w tej chwili w boską medytację, znieruchomiał, i oślepł.
Addelayda ujrzała tą scenę z boku i zawstydziła się że nie ma wyboru.
- Który bóg to wymyślił - mruknęła niechętnie - nie mam decyzji, muszę porozmawiać z bogiem który mnie kocha.
- Ty, Poeto, szczęście.
No tak, Saggitarius opamiętał się na ten znak, mądry dla niego, dla Addelaydy odrębny. Zwrócił twarz (czy Saggitarius miał twarz, ci którzy go znali mówili że to twarz, więc słuchajmy ich, bo ci którzy go spotkali byli drugimi szczęściarzami po bogach, a jak drugi szczęściarz tego świata ma się mylić) na Addelayde i znów zastygł w bezruchu, bowiem jego duch potrzebował teraz medytacji by przyjął tyle - aż tyle - nowości. Wielowarstwowa Addelayda była bowiem nieprzypadkowo kochana przez tą jaźń boską ogarniającą całą teraźniejszość i przeszłość i zarodki przyszłości, tego systemu który był nawet jego stwórcą, był synem który przerósł ojca bowiem zaistniał doskonalej niż to w czym istnieje jego wieczność.